piątek, 30 maja 2014

Weekendowy relaks

Przez ostatnie dni pogoda nas nie rozpieszcza, dlatego powspominam miniony weekend.

Byliśmy na działce (Bartuś po raz pierwszy). Działka znajduje się w samym lesie i jest bardzo dobrym miejscem do odpoczynku. Tylko, czy matka kiedykolwiek ma czas na relaks? Otóż ma, w szczególności gdy na wyjazd zabiera męża, siostrę męża (szwagierkę?) i teściową.

Trafił nam się słoneczny dzień i mogliśmy w pełni korzystać z uroków lasu. Bartuś był tak szczęśliwy, że ani myślał o spaniu.  Harcował za to na hamaku.



Śmichom-chichom nie było końca.W przeciwieństwie do mamy nie denerwowały go nawet komary, ani inne robactwo latająco-pełzające. Trzeba jednak stwierdzić, że nasza spacerówka nie daje sobie rady z korzeniami i ziemią znajdującą się na działce (strach pomyśleć co to będzie na plaży). Na leśnej, wydeptanej drodze było już ok. He, w końcu to miejska spacerówka, a nie wiejska.

Dorośli z kolei rozpoczęli sezon grillowy:

Po tej całej wyprawie i dotlenieniu się Bartuś tak usnął, że spał prawie 12 godzin w nocy. Kochane dziecko.

W drugiej połowie czerwca mąż jedzie w delegację, a my wracamy na 3-4 dni na działkę, tym razem z drugą babcią, dziadziem i prababcią :-) Oby tylko pogoda była równie ładna.

poniedziałek, 26 maja 2014

Cud bycia mamą


Dzisiaj, z okazji dnia mamy, chcę opowiedzieć pewną historię. Historię opartą na faktach....

Prawie 4 lata temu, rok po ślubie, pewna para zapragnęła powiększyć rodzinę. Wydawało się to prostym zadaniem, przecież każdemu prędzej, czy później się udaje. Po roku starań okazało się, że zadanie nie jest takie łatwe, że są problemy natury medycznej (jak się wtedy wydawało nie do przeskoczenia), szanse oceniano na 30%. Małżeństwo zaczęło szukać pomocy...

Trafili do lekarza, jednego z najlepszych specjalistów w Warszawie. To nawet nie lekarz, to anioł. Anioł, który zstąpił na ziemię, aby pomagać innym. Tchnął nadzieję w serca przyszłych rodziców. Niestety pomimo leczenia, które poprawiło stan zdrowia, dzieciątka nie było.

Małżeństwo  co miesiąc przeżywało rozczarowanie, że znowu się nie udało. Powoli godzili się z myślą, że nie będą rodzicami. Aż pewnego dnia okazało się, że doszło do zapłodnienia. Zrobiono badanie krwi. Wynik był pozytywny. Radość jednak trwała krótko. Poziom hormonu podtrzymującego ciążę spadł i nie było już szans na uratowanie tego dziecka. Niby wszystko trwało bardzo krótko, ale bolało jak cholera. Ale para się nie poddała.

Po  kolejnym roku starań nic się nie zmieniło, pomimo że wyniki badań były dobre,  ciąży nie było. Kobieta, choć podejście do Kościoła ma różne, zaczęła "rozmawiać" z Janem Pawłem II, prosić o wstawiennictwo, o pomoc. Nie do końca wierzyła, że się uda, że to coś da, ale uważała, że trzeba wszystkiego spróbować. Po roku takich "rozmów" nastał cud.

19 lutego 2013r. podczas wizyty u lekarza przyszła mama dowiedziała się, że nosi w sobie malutkie życie. Lekarz zlecił badania, które potwierdziły, że ciąża rozwija się prawidłowo.
10 czerwca 2013r. okazało się, że dzidziuś będzie chłopcem i radości rodziców nie było końca.

16 października 2013r., po ciężkim porodzie (ale to temat na osobny post) Bartuś przyszedł na świat.
Czy data jest przypadkowa? Nie sądzę. Jest to dzień Jana Pawła II.Czy wierzę w cuda? W ten jeden na pewno.

Postem tym chciałam dać nadzieję wszystkim parom, którym pomimo ciężkich (;-)) starań nie udało się dotąd osiągnąć celu. Pamiętajcie, że nie warto się poddawać, że nawet jak nie ma szans na dziecko, to cuda się zdarzają. A Ty kobieto za rok możesz mieć swoje święto.

Bycie mamą jest najpiękniejszą rzeczą na świecie. I cieszę się, że dane jest mi tego doświadczać każdego dnia, nie tylko dzisiaj.

Kochane nasze mamy...
Z okazji dnia mamy chciałabym w tym miejscu podziękować mojej mamie za to, że pomimo przeciwności losu, była w stanie wychować mnie na porządnego człowieka. Doceniam, jak ciężką pracę musiała włożyć w to, żeby tak się stało. Zawsze okazywała mi dużo miłości, nigdy niczego nie zabraniała, pozwalała uczyć się na własnych błędach (uczyła samodzielności). Zawsze jest pomocna (zwłaszcza przy opiece nad Bartusiem). Niczego mi w życiu nie brakowało. Lepszej mamy nie mogłabym sobie wymarzyć. Kocham Cię mamo bardzo mocno i dziękuję za wszystko.

Chciałabym również podziękować mojej drugiej mamie (teściowej) za to, że wychowała tak wspaniałego syna, który teraz jest tak wspaniałym mężem. Dziękuję także za to, że pomimo braku sił, zawsze jest gotowa zaopiekować się Bartusiem (szczególne podziękowania za opiekę nad moimi chłopakami podczas mojego pobytu w szpitalu), to wiele dla mnie znaczy.

Życzę Wam kochane dużo zdrowia, sił i zapału do pracy. Bądźcie zawsze szczęśliwe i spełniajcie swoje marzenia.
To właśnie dzięki Wam jesteśmy na tym świecie.



niedziela, 25 maja 2014

Mistrzem Polski jest Legia, Legia najlepsza jest.....


Mamy mistrza!!! Po raz 10-ty (a raczej 11-ty) Legia Warszawa została Mistrzem Polski!!!!!!!!!!!!! Jako wierny kibic warszawskiego klubu jestem bardzo dumna z naszej drużyny.

Wczoraj prezes Leśnodorski wraz z piłkarzami i kibicami zawiesili szalik na kolumnie Zygmunta, odpalili też race, za które otrzymali mandat (WTF?).

Dziś wielka feta w stolicy, niestety po raz kolejny nie będzie nam dane w niej uczestniczyć. Ale co się odwlecze.... za rok pewnie też będzie okazja do świętowania :-)

Śpiewając: "Od kołyski, aż po grób...." szykujemy  stylówę na dzisiejszy mecz:

 
Dziękujemy cioci Asi i wujkowi Tomkowi za Bartusiowy pierwszy dres Legii.
 
Tymczasem w podskokach rozpoczynamy niedzielny poranek.
 
I na koniec wszyscy razem: Mistrz, mistrz Legia mistrz!!!!
 
P.S. Real wygrał Ligę Mistrzów, nie ma to jak zacząć weekend od dobrych wiadomości :-)
 


czwartek, 22 maja 2014

Ławka na wagę złota

Wychodzimy na spacer, jak zwykle ok.10:00-11:00. I jak zwykle wszystkie trzy ławki w cieniu zajęte.Tak przyjemnie się na nich siedzi. No nic, liczę na fart, że się zwolnią, gdy wrócimy ze spaceru. W końcu ludzie muszą kiedyś iść na obiad.

Idziemy więc na spacer, chodzimy po okolicy dobrą godzinę, następnie idziemy po zakupy do warzywniaka, Smyka, Mcdonalda (tylko po loda:-)), mija kolejna godzina.

Wracamy pod blok i co ja widzę??? Mamy wolną ławkę w cieniu. Zdejmuję kilogramy zakupów z rączki wózka (inaczej grozi wywrotką), wyjmuję czasopismo, stawiam loda na ławce, podnoszę dziecku oparcie w wózku i chcę mu założyć czapeczkę. I co??? Zgubiliśmy ją  gdzieś po drodze. Szybka rozkminka: musi być niedaleko. Rozglądam się nerwowo, w zasięgu wzroku jej nie ma. Cóż mi pozostało. Zapinam dziecku pasy, opuszczam budkę w wózku (w końcu świeci mocne słońce), chowam czasopismo, ładuję znów zakupy na rączkę wózka (ooo siatka się urwała lekko), biorę do ręki loda i wyruszam na poszukiwanie zaginionej czapeczki. Daleko nie trzeba było szukać. Przeszłam zaledwie 100 metrów i leżała na środku ulicy na przejściu dla pieszych. Teraz już nam nic nie zakłóci relaksu.

Wracamy.

Jesteśmy pod blokiem i oczom nie wierzę, nasza ławka zajęta. Pozostaje nam jedna jedyna ławka w pełnym słońcu. Trudno, dziecko ma czapkę, a ja sobie jakoś poradzę. Zdejmuję zakupy z rączki, zakładam Bartusiowi czapeczkę, wyjmuję gazetkę i jem loda ( a raczej jego pozostałość).
Skwar nie do wytrzymania (szczególnie w długich jeansach), pot się leje strumieniami, mam już powoli dosyć i szykuję się do powrotu do domu i nagle zwalnia się ławka w cieniu.

Przenosimy wózek z dzieckiem, zakupy w rozsypce, czasopismo i mamę.
Bartuś dostaje mleczko, a po mleczku robi się marudny. No tak, jego pora snu się zbliża. Przecież nie uśnie, jak wózek będzie stał w miejscu. Wstaję i bujam: przód,tył, przód, tył...nic z tego, trzeba chodzić, inaczej nie zaśnie.
Ładuję zakupy w resztce reklamówki na rączkę, chowam czasopismo, daję dziecku lekki kocyk (lubi się wtulać w niego) i idziemy. Jedna rundka wokół bloku - nic, nie śpi. Nerwowo zerkam na ławkę, stoi pusta. Ok, robimy drugą rundkę wokół bloku i mamy sukces. Bartuś śpi, jak aniołek. Ławka na nas czekała nie zajęta przez nikogo.

Siadamy i w końcu mogę się zrelaksować (oczywiście po zdjęciu z wózka zakupów i wyjęciu czasopisma).

Po powrocie do domu okazało się, że na ławce, która stała w pełnym słońcu roztopiła się farba i zostawiła piękne, zielone plamki na mojej białej koszulce.

Mówiłam, że aż takie upały nie służą nikomu, a w szczególności ławkom.



wtorek, 20 maja 2014

Piechotą do lata vol.1

Nareszcie!!!! Nareszcie mamy tak ładną pogodę, że aż chce się wyjść z domu. I właśnie z tym tematem będą się wiązać 3 kolejny posty. Z tematem spacerów.
Dziś zaczniemy od podstawowych rzeczy, jakie są potrzebne, aby spacer był przyjemnością (poza pogodą i uśmiechniętym dzieckiem). W kolejnych dwóch postach przedstawię gadżety, jakie mamy w torbie spacerowej oraz miejsca, w których lubimy spacerować (choć wciąż odkrywamy nowe).

Kiedy wychodzimy na spacer z dzieckiem, musimy być przygotowani na każdą ewentualność: na załamanie pogody, na głód, na zmianę nastroju malucha itd. Dziś, po 7 miesiącach spacerowania, wiem które gadżety się przydają, a które są zbędne.

Podstawą jest dobry wózek.
Przez pierwsze 5 miesięcy mieliśmy Cadet Navington 3w 1. Taki zestaw, jak na zdjęciu, w kolorze czerwonym.

Nie był zły, gdyby nie to, że na każdym krawężniku wykręcały mu się kółka i stawał dęba (już wiem skąd to nadciśnienie u mnie). Gondola podobno jest jedną z większych na rynku, a mimo to Bartuś z niej wyrósł, jak skończył 5 miesięcy. O spacerówce się nie wypowiem, bo ze względu na gabaryty (nie mieściła się do bagażnika) zmieniliśmy ją bardzo szybko. W zestawie był również fotelik maxi cosi (polecam)wraz z adapterami do stelaża i z tego czasem korzystałam (np. gdy jechałam na zakupy lub do lekarza z dzieckiem).

Wózek, którego teraz używamy to Maclaren techno XT. Kolor, jak na zdjęciu poniżej.
Jestem zachwycona tym wózkiem. Jest lekki i bardzo zwrotny, łatwo się prowadzi. Dla niższych osób mankamentem mogą być rączki, gdyż są dość wysoko umieszczone, dla mnie (wzrost 169cm) są w sam raz. Plusem jest to, że siedzenie rozkłada się całkiem na płasko, oraz to, że budkę można rozsunąć i mocno opuścić, tak że parasolka przeciwsłoneczna nie jest już potrzeba. Zresztą odnośnie dodatków: wózek (poza folią przeciwdeszczową) jest goły i wszystko trzeba do niego dokupić (cwany producent). Minusem są też kieszonki umieszczone z tyłu wózka, które po załadowaniu obijają się o głowę śpiącego dziecka (!) i dlatego my z nich nie korzystamy. Zorientowałam się, że tak jest, jak ludzie się na mnie dziwnie patrzyli na spacerze. Bartusiowi kieszonki na twarzy nie przeszkadzały w spaniu :-)

Zamiast kieszonek używamy torby do wózka marki Skip Hop, model dash deluxe.

 

Torba jest w zestawie z przewijakiem, który często nam się przydaje. Ponadto ma regulowaną długość zapięcia na rączkach (rączce) wózka i jest to bardzo wygodne, dodatkowo posiada pasek na ramię. Jest dość pakowna i ma wiele przegródek i kieszonek. Mogłaby być troszkę większa. Nie podoba mi się w niej zapięcie na magnes, ponieważ często gdy mam ją na ramieniu magnes ten się rozpina i zawsze jest ryzyko, że coś wypadnie.
Ogólnie torbę skip hop polecam, ale żałuję, że nie kupiłam innego modelu (zapinanego na suwak).

W chłodniejsze dni przyda nam się też coś do okrycia dziecka. My korzystamy z dwóch kocyków.
Pierwszy to la millou model hippo/tomatoe (w zestawie z poduszką świnką).





 
A drugi to dzianinowy peekaboo, model z gwiazdką.
 
Kocyk la millou jest grubszy i pełnił swoją funkcję grzewczą dzielnie przez całą zimę i w chłodniejsze wiosenne dni.
Peekaboo jest cieniutki i dobry na taką pogodę, jak teraz mamy i pewnie posłuży nam w letnie wieczory.
Obydwa polecam bardzo, są mięciutkie i milusie, po wielu praniach nadal wyglądają jak nowe.
 
 To są chyba podstawowe rzeczy, jakie musimy zabrać na spacer z maluchem (poza maluchem). W następnym poście opiszę gadżety, jakie skrywa nasza torba spacerowa. Wiele z nich również jest dla mnie niezbędnych (i dla wielu rodziców pewnie też).
 
EDIT: Zapomniałabym, że dziś na spacerze widziałam mamę w mega wysokich obcasach (męczyła się niemiłosiernie)  i stwierdzam, że ważną rzeczą są także wygodne buty i wygodne ubranie, zwłaszcza gdy pokonujemy długie dystanse.
 

 


piątek, 16 maja 2014

Bilans: 7 miesięcy

Postanowiłam robić co miesiąc małe zestawienie dotyczące tego, jak rozwija się nasz szkrab.
Cykl zaczniemy właśnie dzisiaj, bo dzisiaj mija równe 7 miesięcy odkąd Bartuś się urodził.



 





MIESIĘCY



wzrost:
  • 74,5cm
waga:
  • 9300 gr
zęby:
  • brak
rozmiar ubranek:
  • 80 (czasem 74, ale to bardzo rzadko, np. w H&M)
rozmiar buta:
  • 18/19
rozmiar pampersów:
  • 4
ulubiona zabawka:
  • kwaczący kaczor (zabawka, którą dostaliśmy od sąsiadów, jest najbrzydszą zabawką jaką można sobie wyobrazić, ma ze 20 lat, a Bartuś ją uwielbia)
  • żyrafka Sophie
ulubione zajęcie:
  • turlanie się z pleców na brzuch (może tak w kółko, dopóki się nie zmęczy i nie uśnie). Najbardziej lubi się obracać przed snem, potrafi tak i godzinę się bawić
  • "czytanie" książeczek, tzn. mama czyta, a synuś miętoli kartki
  • jedzenie (zje wszystko i w każdej ilości)
  • dłuuuuugie spacery z mamą (zdarza się i po 10km)
  • wieczorne głupawki (chichra się bardzo głośno i czasem z błahego powodu)
nabyte umiejętności:
  • pierwsze próby pełzania (do tyłu i wokół własnej osi), na razie Bartuś nie ogarnia jak podnieść jednocześnie ręce i pupę, umie albo jedno, albo drugie
  • walenie rączkami w stolik, żeby mama szybciej podawała łyżeczkę z obiadkiem
  • smutek, kiedy zamykamy drzwi za tatusiem, jak rano wychodzi do pracy i radość po jego powrocie
  • chlapanie nóżkami w wanience tak, że pół łazienki jest zalane
  • szybkie kręcenie główką na boki w stylu "nie,nie,nie"
ważne wydarzenia ostatniego miesiąca:
  • chrzest  (21.04.)
  • pierwszy wspólny wyjazd, byliśmy w Janowie Lubelskim (polecamy, miejsce fajne na długie spacery po lesie i do odpoczynku nad zalewem), niedaleko Sandomierza;
  • zmiana "fury" : Bartuś przesiadł się z wózka 3w1 do parasolki i bardzo lubi nią jeździć


czwartek, 15 maja 2014

Wciąż ślepi i głusi na krzywdę dzieci

Post wyszedł całkiem spontanicznie, pod wpływem pewnej dyskusji na forum oraz sytuacji, jaka miała miejsce dziś na spacerze.
Czy reagować na krzywdę cudzego dziecka? Czy wtrącać się tym samym w czyjeś wychowywanie? I wreszcie, czy dawanie klapsa / potrząsanie/ ciągnięcie za ucho, rękę to już przemoc, czy normalna część wychowywania? Czy wyżej wymienione sytuacje mają negatywne odbicie w psychice dziecka?

Otóż kochani, uważam, że panuje zbyt duże przyzwolenie na przemoc. Wydajemy się być ślepymi i głuchymi na krzywdę, która dzieje się tuż obok. Większość ludzi odwraca głowę i nie reaguje na to co dzieje się za ścianą, to ich nie dotyczy, nie chcą się wtrącać i mieć "problemów" z tego tytułu. Lub po prostu nie wiedzą co zrobić.

Sytuacja z dzisiejszego spaceru:
Idę spokojnie z dzieckiem jedną z większych warszawskich ulic, mija mnie wielu ludzi, wszyscy zabiegani, zamyśleni nad swoimi sprawami, a tuż obok rozgrywa się dramat. Dramat dziecka około 5-6 letniego. Widzę zapłakanego chłopca, który przechodzi przez pasy. Już do niego podchodzę zapytać, czy mogę mu jakoś pomóc (myślę - może się zgubił?). Nagle widzę pijanego mężczyznę idącego parę kroków przed chłopcem i słyszę rozmowę tych dwojga:
tata: co się tak ociągasz gnoju
syn (zapłakany, zasmarkany): tato poczekaj, tatusiu
tata: spier*****
syn idzie i płacze
nagle "tatuś" szarpie go za rękę i przyciąga do siebie. Szarpiąc go idą w nieznanym mi kierunku.

Nie zareagował nikt, a przypominam, że było nas sporo. Tak nas, bo ja też nie zareagowałam. W pierwszej chwili mnie sparaliżowało i zatkało. I myślę, co tu zrobić, co tu zrobić. Zadzwonić na policję, zwrócić mu uwagę (pijanemu raczej trudno przemówić do rozsądku), a jak zwróceniem uwagi zaszkodzę jeszcze bardziej dziecku? A jak i mnie zaatakuje? Przecież mu nie ucieknę będąc z wózkiem. I w ten oto sposób nie zrobiłam nic, niestety. Teraz siedzę i myślę, że to był błąd. Przez brak reakcji dziecku może stać się większa krzywda. Jak on ma się obronić przed dorosłym człowiekiem, przed tatą (!). Nie chcę nawet myśleć, co mogło się wydarzyć później w domu za zamkniętymi drzwiami. Żałuję, że tak się stało. Wciąż jestem myślami z tym małym chłopcem. Następnym razem zareaguję. Zrobię cokolwiek.

Na jednym forum trwa  dyskusja dotycząca wychowywania dziecka. Pewna mama uważa, że dawanie klapsa jest lepsze od tłumaczenia dziecku co jest dobre, a co złe. Stwierdziła, że małe dziecko i tak nie rozumie co się do niego mówi (no nie wiem, mój Bartuś, mający 7 miesięcy już rozumie niektóre słówka i reaguje na nie). Jestem w stanie wyobrazić sobie, że bunt 2-latka może doprowadzać rodziców do granic wytrzymałości, ale jesteśmy starsi i mądrzejsi (zazwyczaj) i może lepiej zostawić takie rozwrzeszczane dziecko, wyjść do drugiego pokoju, policzyć do 10 i ochłonąć chwilę, niż użyć przemocy fizycznej. Zastanawiam się, czy ta mama, jak ma inne zdanie od męża w jakiejś sprawie, to czy też zamiast z nim porozmawiać to go bije. Podejrzewam, że nie. A niby dlaczego nie? Jest silniejszy? No właśnie. Uważam, że nie należy dzieci bić, szarpać ich, ani pociągać za uszy. Po pierwsze możemy dziecku wyrządzić krzywdę (również psychiczną), po drugie pokazuje to naszą słabość, że nie potrafimy inaczej dziecku nic wytłumaczyć, a po trzecie przemoc rodzi przemoc i nie zdziwmy się, że kiedy dziecko dorośnie i stanie się silniejsze, przyjdzie i podniesie rękę na nas. Skoro taki ma wzorzec w domu...

 I żeby nie było, nie jestem zwolennikiem bicia, ale też nie uważam, że trzeba dziecko wychowywać całkiem bezstresowo. Trzeba to wypośrodkować i postawić jasne granice, ale używajmy argumentów słownych, a nie siłowych. Chwalmy dzieci, jak zrobią coś dobrego, a nie tylko wymierzajmy kary, gdy są niegrzeczne.I pamiętajmy, że nie ma rodziców idealnych i każdy popełnia błędy.

I przestańmy być obojętni na krzywdę, która dzieje się wokół.

EDIT: właśnie uświadomiłam sobie, jak dzieci bezgranicznie kochają rodziców. Ojciec wyzywa dziecko od gnoi, a on go nadal kocha i mówi do niego "tatusiu".  Czasem lepiej ojca nie mieć...

poniedziałek, 12 maja 2014

Nasze pierwsze czytaczkowe love

Jestem maniakiem czytania książek i bardzo ubolewam nad tym, że w ciągu dnia, w natłoku zajęć ciężko mi wygospodarować choć chwilę na posiedzenie nad książką. Niekiedy wieczorami uda się przeczytać parę stron, ale też nie zawsze.
W związku z powyższym staram się od maleńkiego zarazić Bartusia miłością do książek. Na razie  uważnie słucha / ogląda zdjęcia (czasem podgryza i obślinia :-)) , ale bardzo lubię te wspólne leżenie i czytanie.

Poniżej przedstawiam książeczki, które przetestowaliśmy i które mogę polecić z czystym sumieniem:

"Oczami Maluszka - pierwsza książeczka twojego dziecka"
 
 
Jako, że w ciąży miałam hopla na punkcie zabawek sensorycznych, była to  pierwsza książeczka jaką zakupiłam.
Książka zawiera obrazki w kolorach czarno-białych, czyli takich jakie na początku widzi małe dziecko. Bartuś zaczął się im uważniej przyglądać od mniej więcej drugiego miesiąca życia. Zawsze oglądaliśmy je przed snem. Opisywałam mu do czego służy każdy przedmiot i co można z nim zrobić. Bartuś słuchał w skupieniu do momentu, aż nie doszliśmy do hulajnogi. Nie wiem co jest nie tak z tą hulajnogą, ale na jej widok zawsze płakał (!). Szybko ją omijaliśmy i dobry humor powracał.
Polecam książeczkę, my swoją kupiliśmy tu.

 
"100 pierwszych słów", "100 zwierzaków dla dzieciaków" 
 


 
Dwie książki wydawnictwa Wilga (jedno z moich ulubionych wydawnictw).  Duży format, tekturowe, grube strony - czego chcieć więcej. Uwielbiam takie wydania. Na każdej stronie inny temat obrazków (np. kształty, kolory,zabawki, zwierzęta na wsi). Na razie służy głównie do przerzucania stron, ale mam nadzieję, że już niedługo Bartuś będzie poznawał słowa.
Do kupienia tu i tu .


Julian Tuwim "Wiersze dla dzieci" 
 
 
Jest wiele wydań wierszy Tuwima i na prawdę ciężko się zdecydować. Akurat ten egzemplarz  przypadł mi najbardziej do gustu. Chętnie przypomniałam sobie wiersze z mojego dzieciństwa, a i nasz 7 miesięczny maluch uwielbia "Lokomotywę", czy "Ptasie Radio". Zawsze się śmieje, jak naśladujemy odgłosy ptaszków :-). Tą książeczkę czytamy parę razy dziennie,  wszystkie wierszyki po kolei. Jest to najczęściej używana przez nas książka. 
Polecam ją dzieciom w każdym wieku, a i dorosłym na pewno przyniesie wiele frajdy.
Do kupienia tu .



U.Stark, Ch. Ramel "Cynamon i Trusia - wierszyki od stóp do głów"
 
 
Jest to druga ulubiona książeczka Bartusia (tuż za Tuwimem). Wierszyki zabawnie opisują różne części ciała np. pupę (A gdybyśmy pupy nie mieli? To na czym byśmy siedzieli? Niech mi ktoś mądry odpowie! Bo chyba nie na głowie?........)
Oprócz tego książka zawiera genialne ilustracje Charlotte Ramel, równie zabawne co treść. Choć skojarzenie z fryzurą Cynamona mam jednoznaczne :- /. Już się przymierzam do zakupu kolejnych części wierszyków ( "Cynamon i Trusia - wierszyki o złości i radości"). Wydawnictwo Zakamarki, które również wysoko cenię.
My swoją kupiliśmy tu .
 
 
Anna-Clara Tidholm "Jest tam kto?"
 
 
Kolejna pozycja wydawnictwa Zakamarki. Dobra będzie dla troszkę starszych dzieci, ponieważ można jej czytanie połączyć z zabawą. Na co drugiej stronie znajdują się drzwi (każde w innym kolorze), w które można zapukać aby sprawdzić co się za nimi znajduje. Rozpoczynamy podróż po pokojach w małym domku z niebieskim drzwiami, a kończymy wychodząc z niego. Książka na pewno będzie wzbudzała ciekawość dziecka odnośnie tego, co znajduje się w kolejnym pomieszczeniu. Bartuś jeszcze nie dorósł do tej książki, ale pukanie w strony jak najbardziej mu odpowiada. Oczywiście strony tekturowe, grube, takie jak lubię najbardziej. Są jeszcze inne części, ale wstrzymam się z zakupem, aż Bartek będzie starszy.
Do kupienia tu .
 
Cykl Moje pierwsze baśnie wydawnictwo Olesiejuk 
 



 
 
Książeczki zakupiłam w hipermarkecie za śmieszne pieniądze (2,49zł za sztukę). Spodobały mi się (a jakże) ilustracje, treść jest średnia, bardzo skrócona. Denerwuje mnie, że w tych baśniach wszyscy wygrywają czyimś kosztem (nie pamiętam, jak to było dokładnie w całych baśniach). Plusem jest to, że się je szybko czyta i że dziecko nie zdąży się znudzić, zanim dotrzemy do końca. Całe szczęście obrazki wynagradzają wszystko i za takie pieniądze na prawdę warto. Po za tym są na tyle cienkie, że zmieszczą się w każdym wakacyjnym bagażu.
Do kupienia nie wiem gdzie :-), my kupiliśmy w Carrefour w Galerii Mokotów.
 
 
Eric Carle "Czy chcesz być moim przyjacielem?" 
 
 
 
 
 
Wydawnictwo Tatarak, tekturowe strony i te sprawy... ale poza tym piękna treść. Książka opowiada o małej myszce, która szuka przyjaciela i jak się okazuje nie jest to proste zadanie. Napotyka na swojej drodze różne zwierzątka i zadaje im wciąż to samo pytanie: czy chcesz być moim przyjacielem? Odpowiedzi zdradzać nie będę, niech każdy sam sprawdzi.
Książka ma idealny format dla małych rączek, jest ładnie zilustrowana, mogę polecić wszystkim.
Dostępna tu .
Polujemy teraz na "Bardzo głodną gąsienicę" tego samego autora. Ponoć również jest warta uwagi.
 
 
Agata Królak "Różnimisie", "Robimisie" 
 

 
Wydawnictwo dwie siostry, bardzo fajny format książeczek (kwadratowe, tekturowe (!)). Są to chyba najczęściej polecane na blogach książki dla małych dzieci. Kupiłam je pod wpływem opinii innych mam i nie żałuję. Na razie leżą grzecznie i czekają, aż mały czytelnik do nich dorośnie. Książki nie zawierają żadnej treści, a jedynie obrazki przedstawiające misie.
"Różnimisie"
Pokazują, na podstawie kontrastu, że każdy człowiek (miś) jest inny, są pretekstem do rozmowy z dzieckiem na temat różnic występujących pomiędzy ludźmi (jedni są grubi, inni chudzi, ktoś jest czysty, a inny brudny itd.). Można dziecko uczyć tolerancji i tłumaczyć, że każdy jest inny i nie można się z nikogo wyśmiewać i trzeba szanować każdego człowieka.
"Robimisie"
Uważam, że ta książeczka będzie przez nas wykorzystywana jeszcze póżniej. Jest trudniejsza od swojej poprzedniczki, ponieważ opisuje zawody, jakie wykonują ludzie. Jest bardzo poprawna pod względem równouprawnienia (zawody z końcówkami żeńskimi i męskimi (np. ogrodniczka, astronautka)) - moim zdaniem, aż do przesady. Podoba mi się troszkę mniej od Różnimisiów, ale też jest ładnie wydana.
Do kupienia tu i tu .
 
 
I na koniec chciałam opisać dwie pozycje, które mnie rozczarowały:
 
Jan Brzechwa dzieciom i Wanda Chotomska dzieciom
Niby wszystko jest, niby ładne ilustracje, ale jakoś mi nie podeszły. Treści dodane bez ładu i składu (tu wiersz, tu bajka, tu kawałek Akademii Pana Kleksa). Książki, jak to  najzwyklejsze książki, niczym się specjalnie nie wyróżniają. Nie wiem, może gdyby były ładniej wydane, bardziej poukładane i czytelne. Mi się nie spodobały, kupiłam w ciemno przez internet i trochę żałuję.
 
Mam nadzieję, że Bartuś będzie równie zapalonym czytelnikiem, jak jego mama. Ja przeniosłam się na czytnik i zrobiłam miejsce na książeczki dla dziecka.





piątek, 9 maja 2014

Drewniane gody, czyli 5 lat minęło

 


Dokładnie 5 lat temu był jeden z najważniejszych dni w moim życiu. 5 lat temu wyszłam za mąż. Niby nie tak dawno, a jednak przez ten czas wiele się wydarzyło. Były momenty dobre i złe, chwile piękne i smutne, ale przetrwaliśmy wszystko razem i to się liczy.
Dzisiaj chciałabym swój post zadedykować jednemu z najważniejszych mężczyzn w moim życiu (drugi śpi w łóżeczku obok) - mojemu mężulkowi.

Dziękuję Ci :
  1. za Gromisia, który jest naszym wyczekanym, ukochanym i najpiękniejszym synkiem na świecie
  2. za miłość, którą starasz się okazywać każdego dnia
  3. za wspólnie spędzone chwile
  4. za wsparcie w trudnych momentach i pomoc w rozwiązywaniu problemów
  5. za cierpliwość (czasami mocno nadwyrężoną :-))
  6. za stopowanie mnie ze zbędnym zakupami (wiem, jestem zakupoholikiem i potrafię wydać każde pieniądze)
  7. za pomoc w codziennym życiu
  8. za poranne wstawanie do dziecka, za dbanie o to, żebym mogła pospać po ciężkim dniu
  9. za każdy Twój uśmiech
  10. za każde miłe słowo
  11. za wszystko inne, o czym tutaj nie wspomniałam
Ale przede wszystkim dziękuję Ci kochanie za to, że jesteś "pomimo wszystko", a nie "dlatego, że". Jestem szczęśliwa, że mam Ciebie i wiem, że lepszego męża nie mogłam sobie wymarzyć.
Wiem, że kolejne lata będą jeszcze lepsze, ponieważ nie jesteśmy już sami. Mamy małego chłopca, który zapewnia nam wiele pięknych chwil. Przetrwamy wszystko razem.

EDIT: Dziś wieczorem z tejże okazji idziemy na romantyczną kolację - pierwszą od chwili urodzenia Gromisia. Mam lekkiego stresa, bo z dzieckiem zostaje ciocia i babcia. Wiem, że dadzą sobie świetnie radę. Wiem, że Gromiś prawdopodobnie będzie już spał i nawet nie zauważy naszego wyjścia. Wiem to wszystko, ale mimo to już myślę, czy się nie obudzi i nie będzie tęsknił za mamusią :-). Tak to już chyba jest z nami mamami.