czwartek, 22 maja 2014

Ławka na wagę złota

Wychodzimy na spacer, jak zwykle ok.10:00-11:00. I jak zwykle wszystkie trzy ławki w cieniu zajęte.Tak przyjemnie się na nich siedzi. No nic, liczę na fart, że się zwolnią, gdy wrócimy ze spaceru. W końcu ludzie muszą kiedyś iść na obiad.

Idziemy więc na spacer, chodzimy po okolicy dobrą godzinę, następnie idziemy po zakupy do warzywniaka, Smyka, Mcdonalda (tylko po loda:-)), mija kolejna godzina.

Wracamy pod blok i co ja widzę??? Mamy wolną ławkę w cieniu. Zdejmuję kilogramy zakupów z rączki wózka (inaczej grozi wywrotką), wyjmuję czasopismo, stawiam loda na ławce, podnoszę dziecku oparcie w wózku i chcę mu założyć czapeczkę. I co??? Zgubiliśmy ją  gdzieś po drodze. Szybka rozkminka: musi być niedaleko. Rozglądam się nerwowo, w zasięgu wzroku jej nie ma. Cóż mi pozostało. Zapinam dziecku pasy, opuszczam budkę w wózku (w końcu świeci mocne słońce), chowam czasopismo, ładuję znów zakupy na rączkę wózka (ooo siatka się urwała lekko), biorę do ręki loda i wyruszam na poszukiwanie zaginionej czapeczki. Daleko nie trzeba było szukać. Przeszłam zaledwie 100 metrów i leżała na środku ulicy na przejściu dla pieszych. Teraz już nam nic nie zakłóci relaksu.

Wracamy.

Jesteśmy pod blokiem i oczom nie wierzę, nasza ławka zajęta. Pozostaje nam jedna jedyna ławka w pełnym słońcu. Trudno, dziecko ma czapkę, a ja sobie jakoś poradzę. Zdejmuję zakupy z rączki, zakładam Bartusiowi czapeczkę, wyjmuję gazetkę i jem loda ( a raczej jego pozostałość).
Skwar nie do wytrzymania (szczególnie w długich jeansach), pot się leje strumieniami, mam już powoli dosyć i szykuję się do powrotu do domu i nagle zwalnia się ławka w cieniu.

Przenosimy wózek z dzieckiem, zakupy w rozsypce, czasopismo i mamę.
Bartuś dostaje mleczko, a po mleczku robi się marudny. No tak, jego pora snu się zbliża. Przecież nie uśnie, jak wózek będzie stał w miejscu. Wstaję i bujam: przód,tył, przód, tył...nic z tego, trzeba chodzić, inaczej nie zaśnie.
Ładuję zakupy w resztce reklamówki na rączkę, chowam czasopismo, daję dziecku lekki kocyk (lubi się wtulać w niego) i idziemy. Jedna rundka wokół bloku - nic, nie śpi. Nerwowo zerkam na ławkę, stoi pusta. Ok, robimy drugą rundkę wokół bloku i mamy sukces. Bartuś śpi, jak aniołek. Ławka na nas czekała nie zajęta przez nikogo.

Siadamy i w końcu mogę się zrelaksować (oczywiście po zdjęciu z wózka zakupów i wyjęciu czasopisma).

Po powrocie do domu okazało się, że na ławce, która stała w pełnym słońcu roztopiła się farba i zostawiła piękne, zielone plamki na mojej białej koszulce.

Mówiłam, że aż takie upały nie służą nikomu, a w szczególności ławkom.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz